Przygotowując serwis informacyjny w radiu muszę mnożyć przymiotniki.
Koszmarny wypadek. Szokujący incydent. Przerażające odkrycie.
Często mi się pcha pod palce przymiotnik nieludzki, ale jakoś się go nie używa. Może właśnie dlatego, że nie wiemy już co oznacza? Nie jestem już wcale taka pewna czy zachował się jak człowiek to jeszcze komplement czy już obelga. I kiedy w piątek wylogowuję się z systemu, słowo ludzki mnie uwiera.
Na szczęście jest lato i jest park.
Jechałam sobie z moim chłopakiem przez Warszawę, najpierw przez pole mokotowskie, docelowo do Parku Szczęśliwickiego, patrzyłam sobie na ludzi i jakoś serce mi puchło.
Bo… Wszyscy jesteśmy tacy sami.
Właśnie ludzcy.
Ludzie bawili się z dzieciakami, robili grille, puszczali muzykę z głośników (czego ja osobiście NIE CIERPIĘ), pilnowali psów, patrzyli w niebo (bo zbierało się na deszcz) i trzymali się za ręce.
Pokrzykiwali na siebie, pili piwo, wygładzali koce i dmuchali w grilla. Kładli kiełbaski i ser camembert.
Jak zaczął padać deszcz to nikt się nie ruszył. Zbiorowa konsternacja i oczekiwanie: “je*nie czy nie?” chowanie się pod drzewami, zabieranie rzeczy, ale tylko tak z wierzchu, bo przecież zaraz wyjdzie słońce i wracamy.
Różne języki. Majdanie nogami na ławce, odganianie os, krzyki dzieci z publicznego basenu. Czekanie w kolejce, kupowanie lodów, sałatki w dużych miskach.
Wracaliśmy trasą nad Wisłą, gdzie następowała właśnie zmiana warty, powoli znikały rodziny, pojawili się młodzi ludzie z dużymi reklamówkami, kocami i węglem. Rozgadani, rozśpiewani, jeszcze przed imprezą, a może już na jej początku. Pary się całują, a grupy grają we flanki.
Jest upał, świeci słońce, pachnie deszczem i burzą, jest lipiec w Warszawie.
Jadę sobie tym moim starutkim rowerem, w za krótkich spodenkach więc uda mi haczą o siodełko i już mnie to wkurza, z groźbą deszczu nad naszymi głowami i chcę mi się chichotać i wołać do całego świata, tego świata, który muszę codziennie relacjonować, który kipi złem jakimś strasznym i niedobrocią:
hej, patrzcie!
Widzicie? Wszyscy jesteśmy tacy sami. chcemy się dobrze bawić w parku, całować z partnerem, pilnować dzieciaka, biegać za psem, chować się przed deszczem, jeść kiełbasę, puszczać muzykę z głośników, poznawać znajomych znajomych, zakochiwać się, oglądać letnie kino, płakać i denerwować się, bo ktoś nam zajedzie drogę rowerem, siedzieć samemu. Ćwiczyć tai chi, robić powitanie słońca. otulić dziecko.
To są takie momenty w życiu. kiedy najsilniej czuję, że ludzko – oznacza dobrze.
Patrzenie na ludzi, którzy robią ludzkie rzeczy – w tym znaczeniu ludzkie, że wszystkim nam potrzebne – to jest ogromne wytchnienie po kolejnej
nie-ludzkiej wiadomości.
Chodźmy częściej do parku. No chooooooodź.
buzi